poniedziałek, 12 lutego 2018

Trochę tak, a trochę jednak nie...

IRENEUSZ CZESŁAW GLIŃSKI

WAUTYZMWZIĘCI

Tytuł „Wautyzmwzięci” zaintrygował mnie brzmieniem i odrobinę też swoja dwuznacznością. Taką na pograniczu zachwytu i uwięzienia co do autyzmu bardzo pasuje, szczególnie kiedy na to zaburzenie patrzeć z zewnątrz.

Dlatego też postanowiłam tę książkę przeczytać.

Autyzm to coś, co znam -  zaważył na moim życiu bardzo mocno, tak więc wiem o o co w tym chodzi. Rozumiem o czym pisze autor. Przeżyłam połowę tego, co o czym mowa w tej powieści. Połowę, bo nie każda osoba z autyzmem jest taka sama, ponadto nie wszystkie objawy są identyczne...

Z ciekawością więc zabrałam się do czytania tym bardziej, że autor sam doświadczył życia z autystycznym dzieckiem, a więc może nie jest „specjalistą”, (specjaliści od życia z osobami z autyzmem po prostu nie istnieją), ale jest jednak osobą, która doświadczyła tego o czym pisze, a to przecież ważne.

Ta książka to OPOWIEŚĆ o OPOWIEŚCI. Dokładnie tak. Autor opowiada o tym, jak dwóch współlokatorów z turnusu rehabilitacyjnego rozmawia o autyzmie. Rozmowa rozciągnięta jest na kolejne wieczory i przeplatana zdarzeniami z życia codziennego w uzdrowisku i dotyczy objawów, leczenia i wszelkich aspektów życia rodzica autystycznego dziecka, oraz samego życia z takim dzieckiem, nastolatkiem, a potem dorosłym człowiekiem.

Wszystko o czym opowiada autor jest prawdą, chodzi mi o to co dotyczy autyzmu, bo nie będę się odnosić do kwestii wiary. Wiara to sprawa intymna i każdy przeżywa ją inaczej, więc nie zamierzam się na ten temat wypowiadać.

Poznajemy więc dwóch mężczyzn, jeden z nich żyje od 25 lat z autystycznym dzieckiem ( i sądzę, że jest to alter ego autora), drugi podejrzewa, że jego wnuk też może być tym dotknięty, ale, ze względu na niezbyt dobry kontakt z córką, nie jest tego pewien.

To jest właściwie cała akcja "powieści", która rozgrywa się podczas turnusu rehabilitacyjnego i w większej części ma miejsce w pokoju, ale przecież nie akcji po takiej książce powinniśmy się spodziewać.
Czego więc powinniśmy się spodziewać? To nie jest proste pytanie, ale książka trochę mnie rozczarowała. Zawarta w niej wiedza na temat tego zaburzenia bardzo się przyda osobom nie mającym do czynienia z autyzmem, a propagowanie jej jest bardzo ważne, ale...

Książka napisana jest w bardzo poprawny, ale niestety dość sztuczny sposób. Nie ma w niej ani cierpienia, ani ognia. Nie ma w niej życiowej rozterki... To znaczy może nie tak, to wszystko tam jest, ale ledwie się tli. Brakuje w tym jakiejś iskry, werwy, wyczucia emocji. Sposób pisania sprawia, że nie jesteśmy w stanie wejść w życie bohaterów.

Czytając tę książkę miałam wrażenie, że czytam coś w rodzaju beletryzowanego poradnika, albo pogadanki medycznej, a nie pełnokrwistą powieść, a przecież autor miał wszelkie szanse zrobić z tego bestseller bo temat ważny i rzadko poruszany. Należałoby się zastanowić, czy książka ta miała być powieścią czy poradnikiem? Jeżeli napisana została po to by propagować wiedzę o tym zaburzeniu to zupełnie co innego...

Dodatkowym atutem powinno być to, że problem opisany jest z „męskiej” strony, to bardzo rzadkie, bo mężczyźni często ( oczywiście nie zawsze) znikają z pola widzenia rodzin w takich sytuacjach, nie zawsze naprawdę, czasami po prostu znikają emocjonalnie, choć są obecni fizycznie.

Jednym słowem książka i potrzebna i pomocna, zapełniająca pewną lukę w literaturze, ale ( jako powieść) trochę niedopracowana, jako poradnik, poprawna ( pominę aspekty religijne, każdy musi tu decydować sam) .

Być może odebrałam tę książkę w ten, a nie inny sposób tylko dlatego, że sama mam doświadczenia związane z autyzmem. Być może inni odbiorą ją zupełnie inaczej. Ze względu na temat przeczytać warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz