wtorek, 13 lutego 2018

Chńska bomba jajeczna...

Zapanowała u nas nowa... listonoszka, bo pani Zofia, którą znam od dwunastu lat rozchorowała się, po raz pierwszy na tak długo... I co mam powiedzieć, zmiany, zmiany, zmiany... 

Pani Zofia zawsze starała się jak mogła, pomóc, donieść ( nawet jeżeli nie był to polecony i ważył 3 kilo), ale znów powtarzam, do dobrego łatwo przywyknąć, a do niektórych zmian niestety bardzo trudno, od choćby do takiej, że w skrzynce jest awizo, choć... trzy osoby siedziały plackiem w domu.

( Pani Zofio, niech pani szybko wraca do zdrowia!)

Niestety takie czasy. Wiadomo. Awizowana paczka była ciężka. Naprawdę! Ważyła całe czternaście deko i miała gabaryty no,  w sumie kosmiczne jakieś 17 cm na 3. Rozumiem, że tej nowej ( i młodej listonoszce) musiało to bardzo przeszkadzać.

Poszłam więc z samego rana na pocztę. Oczywiście trafiłam na przerwę, ale to nie jest wina poczty, ja tak zawsze... Jak tylko jakieś biuro, urząd, czy placówka dowiaduje się, że idę natychmiast ogłasza przerwę. 

Wyczekałam więc te pół godziny – drugie okienko było czynne, ale przede mną dwadzieścia osób, jedna ze stosem listów i jakąś książką do wpisywania, inna z sześcioma rachunkami i trzema koleżankami
( które, wiecie panie wcześniej tu stały i każda miała szesnaście rachunków, pięć poleconych i ochotę na „jakąś ciekawą książkę kucharską siostry Anastazji, ale nie tę, i tę też nie, o może tamtą... Nie, też nie...)

Przetrwałam. Doszłam do okienka. Dostałam do reki tego giganta, którego nie mogła dostarczyć listonoszka.

I paczka, choć można by nazwać ją „paczunią” przyszła z Chin! Były tam na niej chińskie „krzaczki” więc pewnie zawierała jakieś zarazki, albo co? Może dlatego pani bała się jej tknąć?

W „macaniu” nie przypominała bomby, ale czy ja wiem jak w „macaniu” zachowują się bomby? Zwłaszcza chińskie?

Okazało się, że to „jajecznica” - ja tak to nazywam, takie coś do obcinania jaj... ( bez podtekstów – kurzych, kurzych) na miękko, od mojej kochanej Alicji.
No i teraz będę eksperymentować...

Pociąga się tę kulkę do góry, a potem łup w dół i to ma zadziałać.

Zdjęcie zrobiłam na „kurzym eksponacie surowym” za kulkę nie odważyłam się pociągnąć zwłaszcza, że eksperyment odbywał się przy komputerze, a jajka sadzone na klawiaturze to nie moja specjalność.

Pani Zofii, życzę szybkiego powrotu do zdrowia, bo bez niej oszaleję!







6 komentarzy:

  1. Ale śmieszne urządzenie! Czego to ludzie nie wymyślą! :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to taki twór z cyklu: "daj nam swoje pieniążki" :D
    ale Pani Pani Iwono pisze tak cudnie że życzę Pani wielu takich przesyłek, a my będziemy czytać, czytać... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to szybciej i pewniej nożykiem zetnę.A z drugiej strony patrząc gadżet ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie... ciekawy i dziany, ale kocham takie zabawy!

      Usuń