wtorek, 8 sierpnia 2017

Uwaga nadchodzi KONIEC ŚWIATA

JUSTYNA POSŁUSZNA

JUTRO BĘDZIE KONIEC ŚWIATA


Wydawnictwo: Media Rodzina


„Jutro będzie koniec świata” to książka, która już w pierwszym momencie narzuca pewne nieodzowne moim zdanie skojarzenia literackie. Każdy oczywiście może mieć inne, ale ja natychmiast pomyślałam o książce „Małe eksperymenty ze szczęściem” Hendrika Groena i o prozie Stefana Themmersona, choć to dość dziwaczny pomysł, zaraz jednak wyjaśnię dlaczego. Groen z powodu głównego bohatera, a właściwie jednego z głównych bohaterów, starszego pana, który opowiada i oswaja swój świat tak jak i bohater, a zarazem autor „Małych eksperymentów ze szczęściem” Themmerson z powodu pewnej groteskowości, przerysowania, odrealnienia niektórych zdarzeń i motywów.

Autorka jako pretekstu użyła zderzenia dwóch światów. Jeden jest stary, drugi młody, jeden zamożny, drugi może nie biedny, ale jednak także nie specjalnie „zasobny”, jeden zasiedziały, tutejszy, żeby nie powiedzieć tubylczy, drugi imigracyjny.


Czy te dwa światy może coś łączyć poza ewentualną zależnością?
Henry ma osiemdziesiąt cztery lata, mieszka spokojnie w luksusowej dzielnicy Londynu Hampstead i ma poważną fobię społeczną oraz doskonale poukładany świat, który się rozpada na kawałki z bardzo błahego powodu. Jego długoletnia opiekunka zostawia go, żeby wyjechać do Australii. Nie jest albo choć nie powinien to być koniec świata, ale świat potrafi się kończyć na wiele sposobów, i nie, nie jest to ten tytułowy koniec świata, to taki codzienny, pomniejszy koniec, zdrada, która przewraca wszystko do góry nogami.
Paweł polski imigrant pracuje trochę gdzie popadnie choć jest po anglistyce. 

Każdy z nich ma swoje życie i swoje problemy. Każdy z nich ma też swoją historię. Nie chcą się zaprzyjaźniać ani integrować, każdy z nich jest osobny i tę osobność w sobie pielęgnuje.
Nie zmienia tego nawet przypadek, który krzyżuje ich losy.

Henry czeka na koniec świata. Taki wielki i wielowymiarowy. Czuje, iż ten się zbliża... Wyliczył go przez lata studiowania map pogodowych.

Zbliża się też śmierć i koszmar domu opieki, którego Henry nie chce brać nawet pod uwagę.

Paweł swój koniec świata przeżył dawno temu.

Tych dwóch mężczyzn coś jednak łączy. Ich koszmary i fobie. Lęki, o których nie chcą mówić, a z którymi powinni się jakoś uporać, Paweł żeby żyć dalej, Henry, żeby wyjść z domu i poczekać na katastrofę w jedynym miejscu, które jeszcze kocha. Na wyspie Wight.
Dokoła kłebi się życie, to angielskie i to imigranckie, kłębi się swoista „polaczkowatość”, bo autorka mocno i bez znieczulenia odmalowała specyfikę tego środowiska, ale nie oszczędziła też i „tubylców” ich zadufania w sobie graniczącego z chamstwem, przekonania o swojej wyższości i traktowania wszystkich imigrantów jak ludzie niepełnosprawnych intelektualnie. Te światy nie przenikają się i nie będą przenikać, współistnieją bo taka jest ich rola, jedni dają pracę inni pracują, ale na tym to się kończy.
Henry też nie polubi Pawła, Paweł nie zaprzyjaźni się z Henrym, ale...

W pewnym sensie będą dla siebie jedynym wyjściem, opoką i odnalezionym sensem. Jeden pomoże drugiemu choć nie tak jakby można się tego spodziewać.


„Jutro będzie koniec świata” to bardzo wielowymiarowa powieść, której w żadnym razie nie należy traktować zbyt lekko. To studium odrzucenia, samotności, czy wręcz osamotnienia w tłumie. Wyborów życiowych, dobrych czy złych, ale jednak znaczących.
To bardzo dobra, wymagająca powieść z gatunku tych, które zostają w pamięci na dłużej. Inteligentnie przerysowana, celowo pogmatwana, pozbawiona ckliwości, romantycznych uniesień i łatwych rozwiązań. Nie ma tu miejsca na idealizm, jest tylko życie i prognozy pogody, które mówią, że jutro nadejdzie koniec świata i że trzeba się nań przygotować.
Tyle, że każdy ma własny koniec świata i własną drogę do przejścia.
Serdecznie polecam, bo książka warta przeczytania.

1 komentarz: